Mówi, że nie ma nic piękniejszego niż głowa konia wolna od rzemyków, pasków i metalu w pysku. Chyba jednak jest - piękna kobieta dosiadająca takie zwierzę. Jest nią Anna Zenl, mieszkająca w Olszowej w gminie Ujazd, mistrzyni świata w ujeżdżeniu bez ogłowia.
Gracja, zwiewność, elegancja i więź z koniem, która sprawia, że widzowie patrzą na jej występy z podziwem.Gracja, zwiewność, elegancja i więź z koniem, która sprawia, że widzowie patrzą na jej występy z podziwem.Ona sama mówi, że nie ma nic piękniejszego niż głowa konia wolna od rzemyków, pasków i metalu w pysku.Chyba jednak jest - piękna kobieta dosiadająca takie zwierzę. Jest nią Anna Zenl, która mieszka w Olszowej w gm. Ujazd.
Banknoty na stół
Anna Zenl to drobna, delikatna blondynka, która uprawia mało znaną, ale bardzo widowiskową dyscyplinę, jaką jest jazda konna bez ogłowia. Do tego potrzebna jest niezwykła wręcz więź człowieka z koniem. Pozwala jeździć na nim jedynie na cordeo (na lince). Pełne wdzięku występy łodzianki, która od niedawna mieszka na terenie naszego powiatu, można było oglądać m.in. na zeszłorocznym Hubertusie Spalskim oraz na tegorocznym festynie w Wiadernie. Na każdy pokaz Anna zakłada piękne suknie z dawnych epok, kapelusze, koronki i tiule, a koń... robi wszystko, co ona (delikatnie) mu rozkaże... Kłania się, kładzie, staje na dwóch nogach... Wszystko to jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Te umiejętności to jednak lata ćwiczeń i potu zostawionego w stajniach. - Swoją przygodę z końmi zaczęłam jako 10-letnia dziewczynka. Byłam wolontariuszką w pobliskiej stajni, tam zaraziłam się miłością do tych wspaniałych zwierząt. Moja mama o zakupie konia nie chciała słyszeć. Jak wiadomo, to nie jednorazowy wydatek, lecz stałe miesięczne koszty, bardzo droga pasja. Kosztowne jest zwłaszcza utrzymanie tych zwierząt w mieście - wspomina Anna Zenl. - Jej podejście diametralnie się zmieniło, kiedy przed swoimi 15. urodzinami wyłożyłam jej na stół walizeczkę banknotów dziesięcio- i dwudziestozłotowych. Łącznie było to cztery tysiące złotych, które w tajemnicy uzbierałam z kieszonkowego. Była w takim szoku, że się zgodziła. Tak spełniłam największe marzenie i zostałam szczęśliwą posiadaczką arabskiego źrebaczka o imieniu Egist, którego pieszczotliwie nazywam Gumisiem - śmieje się.
Tylko na lince
Jeździ nim do dziś. - Od malucha układałam go naturalnymi metodami. Moje pierwsze jazdy na nim odbyły się właśnie ze sznureczkiem na szyi, na oklep, na małym padoku. Dziś, myśląc o tym, szeroko się uśmiecham. Już na tamtą chwilę mieliśmy zbudowaną tak dobrą relację, że nie bałam się takich posunięć - tłumaczy kobieta. Jednakże gdy przyszedł czas na galop i wyjazdy w teren postanowiła przestać się wygłupiać - założyła kantar stajenny, podpięła wodze (więc też nie do końca standardowo), założyła siodło i zaczęła jeździć prawie tak jak inni, tyle że bez wędzidła. Ale chęć naturalnej jazdy na koniu nie zginęła. - Sześć lat temu postanowiłam, że będę jeździć wyłącznie na cordeo. To miał być mój własny eksperyment . Chciałam sprawdzić, ile da się zrobić z koniem pracując tylko w ten sposób. Dopiero wówczas zaczęłam interesować się dyscypliną, jaką jest ujeżdżenie, więc naukę wszystkich trudnych elementów przeprowadzałam nie posługując się żadnymi ograniczeniami na głowie konia - mówi A. Zenl. Swojej dyscypliny nie zamieniłaby na żadną inną. - Nie ma nic piękniejszego niż głowa konia wolna od rzemyków, pasków i metalu w pysku. Drażni mnie to, że wyższe klasy jeździectwa w imię precyzji działania narzucają jeźdźcom cięższy i mocniejszy sprzęt, taki jak munsztuki czy dźwignie, wbijające się w podbródki łańcuszki, ostrogi, którymi mnóstwo jeźdźców nieumiejętnie się posługuje, robiąc krzywdę zwierzęciu - denerwuje się. Bo konie uważa za swoich przyjaciół, a nie tylko partnerów do osiągnięcia sukcesów (choć i te ma bardzo duże).
Najdelikatniej, jak się da...
Anna Zenl uważa, że jest mnóstwo dobrych jeźdźców jeżdżących klasycznie, ale i spora liczba takich, którym niespokojna ręka i gorąca głowa uniemożliwiają zdrową współpracę z koniem przy użyciu takiego mocnego sprzętu.. - Ja wybrałam najdelikatniejszy sposób porozumienia się z tymi zwierzętami i tego się trzymam - mówi kobieta. Jej podejście i umiejętności docenili znawcy i sędziowie. Pani Anna bierze udział w organizowanych raz do roku we Wrocławiu „Mistrzostwach w jeździe bez ogłowia”. - Jeźdźcy biorą udział w trzech dyscyplinach - westernie, ujeżdżeniu i skokach. Pamiętam, kiedy po raz pierwszy wybrałam się na tę imprezę jako widz. Wspomnienie tylu gołych pyszczków zrelaksowanych szczęśliwych koni spacerujących grzecznie pod jeźdźcami po terenie całego ośrodka nadal mnie rozczula. Piękny widok. Cieszę się, że stworzono formułę tego typu zawodów, bo w innym razie nie miałabym szansy pokazania się i sprawdzenia swoich umiejętności. We wszystkich zawodach hippicznych jest nakaz jazdy w ogłowiu z wędzidłem, a ja konsekwentnie i uparcie od zawsze się przed tym broniłam, tym samym odbierając sobie możliwość startów - opowiada zawodniczka. Zdobyła dwa srebrne medale Mistrzostw Polski - jeden w trailu, dyscyplinie zręcznościowej na czas, a drugi w ujeżdżeniu. Ma również tytuł mistrza świata w ujeżdżeniu bez ogłowia.
Spokój i logika
Z osiągnięć jest dumna, bo prowadzenie konia przy użyciu takiego sprzętu do łatwych nie należy. - To owoc cierpliwej, konsekwentnej i sprawiedliwej pracy z wierzchowcem. Tu elementarny jest spokój, konsekwencja, logika działania, kontrola własnych emocji. Frustracja niszczy zaufanie konia do jeźdźca, powoduje niechęć obcowania z nim. Jak straci się ich zaufanie, zamkną się w sobie a jeździec przy użyciu tak subtelnych pomocy, nie zdoła ich kontrolować - wyjaśnia Anna. Trzeba być dobrym i sprawiedliwym. Taką więź buduje się latami.
Koń rozwiesza pranie
Śmieje się, że jej treningi z Gumisiem czy jeszcze innym wierzchowcem, często przypominają rozmowę. To trochę jak w grze w ciepło-zimno. Samo nastawienie koni - jak tłumaczy - zmienia się bardzo szybko. Zwierzęta te zaczynają myśleć, patrzeć i widzieć. Zmienia się ich nastawienie do ludzi i pracy. Zmieniają się nawet ich oczy. Mozolne próby i starania są trudne, ale dają wzajemną satysfakcję. Dodatkowo dużo elementów wymaga dużej fizycznej siły od konia. - Przyznaję się bez bicia, że wiaderko jabłek po treningu jest, bo się należy. Moje konie są rozpieszczane, bo są tak urokliwe, kochane i posłuszne, że nie da się ich nie rozpieszczać. Czasem potrafią rozbawić człowieka do łez, zwłaszcza jak same coś wymyślą i często tworzą zabawne sytuacje - śmieje się Ania, zwana zaklinaczką koni i opowiada: Kiedyś wieszałam pranie, podszedł do mnie Egist. Nagle nieproszony zaczął wyjmować i po kolei podawać mi z miski pranie. Tylko jedne jeansy mu upadły. Poprawił się i podniósł. Niestety nie potrafił ich otrzepać. Konie potrafią być też, tak jak ludzie, zazdrosne. - Kiedy bawię się w sztuczki z innymi końmi, Egist posuwa się do takich manipulacji, jak zasłanianie kadru kamery uśmiechem, tańcem przed obiektywem i podawaniem nogi w powietrzu. Często jest więc gwiazdą filmów nie o nim, mistrzem drugiego planu... Ale jej pasja to nie tylko mozolne treningi, zabawa i... końskie wygłupy. Każdy występ ma też swoją choreografię. - Jak mam szykować stroje, to szeroko uśmiecham się do mamy, która o wiele lepiej operuje igłą, nitką i maszyną, a renesansowe czy barokowe stroje zwykle wypożyczam. Jeśli chodzi o przygotowanie do samego występu, to uwielbiam planować, dopasowywać elementy do muzyki i tworzyć programy. Niestety, jak to zwykle bywa, każda impreza to inne niespodzianki. Występ z ziemi jest trudniejszy niż z siodła, gdyż wielu sztuczek nie da się wpisać w ramy czasowe. Często trzeba improwizować - opowiada A. Zenl.
Ze stajni na lodowisko
Z Łodzi do Olszowej przeniosła się rok temu. Ma w planach otwarcie szkółki jeździeckiej, ale nie chciałaby, żeby była to typowa klasyczna szkółka. - Chciałabym szerzyć to, czym się na co dzień zajmuję, ale na tego rodzaju działalność potrzebne jest dogodne miejsce i środki finansowe - mówi A. Zenl. Na razie pochłaniają ją własne treningi i występy (można będzie ją zobaczyć m.in. na tegorocznym Hubertusie Jeździeckim). Poza tym tęskni za rodzinnym miastem. - Jestem rodowitą Łodzianką i trochę mi tęskno za domem, rodziną, znajomymi. Mam spore zaległości w kontaktach z najbliższymi - dodaje kobieta, która na co dzień zajmuje się papierkową robotą w firmie TransMar, a poza tym uwielbia łyżwiarstwo figurowe i taniec. Walczy o to, żeby móc się realizować we wszystkim, co kocha. J.D.

Pani Anna podczas jednego ze swoich występów. Fot. Marcin Wieczorek

Mieszkanka Olszowej ma niezwykłą więź z koniem, z którym ćwiczy jazdę bez ogłowia. Fot. Marcin Wieczorek





Komentarze