Tętniąca niegdyś życiem plaża na Borkach zamieniła się w martwe miejsce, z kilkoma osobami na brzegu, śmierdzącą zieloną wodą i zarośniętą ścieżką w lesie, po której kiedyś chodziły tłumy. Sprawdziliśmy, jak tam dojechać, co można zobaczyć i jak się ludzie kąpią w zielonej brei.
Postanowiliśmy sprawdzić, co słychać na plaży w Borkach, tej, do której kiedyś latem, nawet w tygodniu, jeździły emzetkami tłumy, zwłaszcza młodzieży oraz rodzin z dziećmi. Teraz autobusy też są. Wsiadasz w pewien upalny czwartek, pod koniec lipca i autobus jest niemal pusty. W stronę zalewu jedzie dosłownie kilka osób. Kiedy wysiadasz na przystanku na Borkach, zdajesz sobie sprawę, że oprócz kilku osób podróżujących z Tobą w stronę dawnej plaży nie idzie już nikt. W lesie czujesz się więc nieswojo.
Część drogi jest niemal zarośnięta, a na pewno węższa przez chaszcze dookoła niż kiedyś. W końcu jednak trafiamy na plażę. Pomimo pięknej, słonecznej pogody jest tam może oprócz nas ośmioro ludzi, w tym dzieci, ale nikt się nie kąpie. Plaża jest czyta, ale mniejsza, nieco zarośnięta, za to woda względnie czysta. Dopiero po wejściu czuje się pod stopami zielone, puszyste glony, które kwitną pod wodą. Nie jest ich jednak dużo. "Zieloną zupę" widać już nieco bardziej przy położonych dalej szuwarach. Woda jest jednak tak ciepła, że aż przyjemna.
Uroku kąpielom i opalaniu dodaje podpływający bardzo blisko, niemal do ludzi, dostojny łabędź. Jemu się zalew podoba. Nam w sumie też, bo tak ciekawego i z tak wielkim oraz zmarnowanym potencjałem zbiornika daleko szukać. Teraz zamiast gwaru i tłumów panuje tam kojąca cisza. Można odpocząć, poczytać książkę, ludzie leniwie sączą piwo, opalają się bez skrępowania, bo nawet mało kto ich tam widzi, nieliczne dzieci bawią się w żółtym piasku. Potem pytają o stojącą niedaleko zjeżdżalnię. Czemu został jej tylko kawałek? Czemu nie ma elementów do zjazdów? Czy kiedyś tam można było zjeżdżać? Owszem, można było. Na Borkach można było wszystko. Ile tam tomaszowianie mają wspomnień, ile niezapomnianych chwil, ile miłości i związków się tam zawiązało, ile przyjaciół poznało, ile się bawiło, kąpało i piło... Teraz młodzież przyjeżdża tam rzadko. Częściej już bywa na innych plażach nad zalewem bądź bawi się na dyskotece w "Alibi" na tzw. Omedze, kilka kilometrów dalej. Tam w piątki i soboty Smardzewice, zalew i pobliska plaża znów żyją. Nie ma się co dziwić, zwłaszcza, że w Tomaszowie dobrych dyskotek po prostu nie ma. Młodzież musi szukać dalej. I młodzi ludzie, i starsi, chcieliby też móc nad zalew dojechać w weekend komunikacją miejską. Niestety, nawet jak pojedziesz dwójką, to nie masz jak wrócić, bo ostatni autobus powrotny z Borek do Tomaszowa jest tam o 15.18... To zdecydowanie za szybko, a co potem? Problem. W tygodniu tego nie ma, autobusy powrotne z Borek nawet co godzinę. Postanawiamy jechać więc na plażę w Borkach raz jeszcze, w pierwszych dniach sierpnia. Znów w tygodniu, żeby mieć czym wrócić. Tym razem wyjazd jest już mniej udany, bo woda śmierdzi sinicami już w lesie. Odechciewa Ci się iść dalej, ale idziesz, żeby zobaczyć to na własne oczy. Niestety, woda zielona, że aż strach. Przypomina zupę krem z brokułów. Ale zapach ma zdecydowanie gorszy. Siadasz na plaży i chce ci się płakać, bo już się nikt nie wykąpie. Jednak nie... do wody wchodzi jakiś Ukrainiec i pływa w zielonej brei. Może nie wie, że to może być niebezpieczne dla zdrowia? Nikt inny z dosłownie kilku osób na plaży już się na to nie decyduje. Wracamy do miasta wcześniejszym autobusem, bo jednak plażowanie tego dnia na Borkach do najprzyjemniejszych nie należy.
Innego dnia tego lata wybraliśmy się nad zalew na Omegę w Smardzewicach. Tym razem samochodem, bo emzetką tam nie dojedziesz. Idziemy na molo, a tam... obraz nędzy i rozpaczy. Rozpadająca się nawierzchnia, tak, że aż nogi możesz sobie połamać, poniszczone ławki, że aż strach siadać, garstka ludzi, a przecież mogłyby być tam tłumy. Woda z zalewu śmierdzi.
Innym razem jedziemy więc na spacer nad zalew do Rawy Mazowieckiej. Piękny, zadbany, z nowoczesną i zachęcająca do wypoczynku, infrastrukturą. Rozważamy też wyjazd do Sielpi, położonej około 60 kilometrów dalej, za to z zalewem jak marzenie. Tam się wykąpiesz na pewno (chyba że będzie zimno), bo woda jest czysta, bez sinic, no i jest sporo atrakcji wokół. Cały zbiornik obejdziesz czy objedziesz rowerem pięknym nowym deptakiem, jest też nowe molo, rowerki wodne, ogromna baza noclegowo-gastronomiczna obok, puby, wesołe miasteczka, kramy z pamiątkami, dyskoteki, wypożyczalnie rowerów i innego sprzętu do rekreacji, salony gier itd. No ale paliwo w tym roku jest bardzo drogie. Lepiej byłoby móc wypoczywać nad Zalewem Sulejowskim, tak jak dawniej. Tylko czy to w ogóle jeszcze możliwe?
Joanna Dębiec
Komentarz (0)
Komentarze