– Tam jest jak po wojnie – mówi Daniel Lesiewicz, naczelnik OSP w Wąwale. Mężczyźni z takim żywiołem spotkali się pierwszy raz. Kiedy była powódź w 1997 r., większości z nich nie było nawet na świecie.
Po ludziach widać smutek, ale się nie poddają
Pięciu strażaków z OSP w Wąwale wróciło kilka dni temu ze służby z Dolnego Śląska. Pojechali pomagać do miejscowości Ołdrzychowice Kłodzkie i Żelazno oraz Wrocław. – Przewoziliśmy żywność tam, gdzie trudno było dotrzeć. Mieliśmy swój samochód i quad. Tam, gdzie osobówka nie dawała rady, używaliśmy właśnie quada. Pompowaliśmy wodę z posesji, mieszkań, pomagaliśmy wynosić ludziom zalane sprzęty z domów, udrożnialiśmy drogi, usuwaliśmy siatki, ogrodzenia z posesji. We Wrocławiu wraz ze strażakami z PSP i żołnierzami umacnialiśmy wały – opowiada Daniel Lesiewicz, który jest wiceprezesem i naczelnikiem OSP w Wąwale. – Pierwsze nasze wrażenie to był szok. Te tereny wyglądają jak po wojnie, a tu przeszedł żywioł. Nie spodziewaliśmy się, że może być aż tak niszczycielski – dodaje młody mężczyzna.
Sam urodził się w 1998 r., jego koledzy nawet poniżej roku 2000. – Nie jesteśmy nawet w stanie pamiętać powodzi z 1997 r. – zauważa. Brał udział w akcji pomocowej na Pomorzu po nawałnicach. Tam było strasznie, ale widoki z Dolnego Śląska przeszły wszelkie wyobrażenia. – Ludzie potracili wszystko. Widać po nich wielki smutek, ale jednocześnie od razu zabrali się do roboty, do sprzątania. Nie chcą się poddawać – powiedział Daniel Lesiewicz. Sami jednak, bez pomocy strażaków, żołnierzy, innych służb i wolontariuszy nie są w stanie sobie poradzić. – Woda sięgała 6, 7 metrów, a więc na wysokość pierwszego piętra. Jak dotarliśmy do jednego pana, to się okazało, że na jego podwórku zrobiła się wielka wyrwa, w której było wody na około dwa, trzy metry – opowiada mężczyzna.
Raz dziecko zapytało, czy mogą pomóc. – Wyciągnąć materac z domu. Był już cały przesiąknięty wodą, ciężki. W domu była mama i babcia. Woda sięgała do łydek, wszędzie muł. Pomogliśmy, podziękowania od dzieci są wzruszające – przyznaje strażak z Wąwału.
Podczas całego pobytu na Dolnym Śląsku ich pojazdy pokonały ponad 1300 km. Spali w szkole w niezalanej części Kłodzka. – W czasie działań dojechali do nas strażacy z Ujazdu, którzy wcześniej pomagali gdzie indziej. Potem działaliśmy razem – mówi D. Lesiewicz. Jego dziewczyna bardzo się bała, kiedy wyjeżdżał. – Trzeba było jechać, i nie wykluczamy, że jak zajdzie taka możliwość, pojedziemy jeszcze raz – zapewnia młody strażak. On i dwóch jego kolegów, żeby jechać, musieli wziąć urlop w pracy, dwaj koledzy studiują, więc do października mają wolne.
Tragedia jest nie do opisania
Z terenów dotkniętych powodzią po tygodniu działań wrócili też strażacy z OSP w Ujeździe. – Tragedia jest nie do opisania. Żadne zdjęcia nie odwzorują tego, co tam tak naprawdę się stało – informują. Działali w Rybniku, Nysie, Głuchołazach, Lądku-Zdroju, Ołdrzychowicach Kłodzkich, Kłodzku i Wrocławiu. Do Tomaszowa z działań w Skorogoszczy wrócili też m.in. członkowie Jednostki Strzeleckiej 1002. – Zżyliśmy się z lokalną społecznością, trochę żal było odjeżdżać – przyznaje Piotr Malczewski ze "Strzelca". – Ewakuowaliśmy ludzi, dostarczaliśmy pontonami wodę i jedzenie, kontrolowaliśmy mieszkania, dostarczaliśmy ratownika z torbą medyczną do osoby potrzebującej pomocy po operacji. Pan wymagał codziennej zmiany opatrunków – opowiada P. Malczewski. – Bywało ciężko, naprawdę jesteśmy w szoku, jakie zniszczenia może przynieść malutki strumyk. Pracy było co niemiara, ale wdzięczność ludzi jest bezcenna. To była ogromna radość, jak widzieliśmy uśmiech obcych nam ludzi na nasz widok. W tej miejscowości byliśmy tylko my i jednostka OSP. Jak przyjechali strażacy z PSP, to stwierdzili, że na tamtą chwilę nie potrzeba większej pomocy, bo sobie tam doskonale radziliśmy – dodaje.
Nawet jak woda po powodzi opadła, ludzie potrzebowali (i potrzebują pomocy). Mieszkańcy zostali bez prądu, bez zasięgu, ze zniszczonymi domami, mieszkaniami, sprzętami, samochodami... Wielu z traumą, po tym co zobaczyli i przeszli. – Pracy tam starczy jeszcze na wiele miesięcy – zauważa P. Malczewski.
Pomoc z naszej redakcji dotarła do powodzian
Pomoc dla powodzian cały czas prowadzi też nasza redakcja i Stowarzyszenie Mój Tomaszów, w której działają Agata Kucharczyk-Chaber i Monika Kucharczyk. – 18 września Adam wraz z przyjaciółmi z Szajki4łap oraz Stowarzyszenia Jazgot pojechali z darami zgromadzonymi w siedzibie naszej redakcji do powodzian z miejscowości Ścinawka Dolna, Ścinawka Średnia, Tłumaczów oraz Żelazno. W trakcie wyjazdu członkowie Szajki4łap odwiedzali domy dotknięte powodzią, rozdając najpotrzebniejsze rzeczy: karmę dla zwierząt, środki czystości oraz żywność. Pomoc dotarła bezpośrednio do najbardziej potrzebujących osób w regionie, które zmagają się z trudnymi warunkami po niedawnych zalaniach – mówi A. Kucharczyk-Chaber.
Na tereny powodziowe przyjechało też wiele innych darów z Tomaszowa i powiatu, zbierane m.in. przez OSP Białobrzegi.
Joanna Dębiec