Piątek, 26 kwietnia 2024, Imieniny: Marii, Marzeny, Ryszarda

ARBUZIII miejsce (proza)

holo:gra:my

Rok 2321. Rzeczywistość, jaką znali nasi przodkowie, dawno przestała istnieć. Rozprysła się jak upadające szkło. W jej odłamkach nie sposób już dojrzeć dalece rozwiniętego społeczeństwa, które wolność ceniło tak wysoko, jak wysokie budowało wieżowce. Gdy otwieram oczy, widzę jedynie jałową ziemię zapełnioną wypłowiałymi obrazami dawnych miast oraz cienie przeszłości przepełnione niewytłumaczalną pustką, daremną tęsknotą do minionej świetności.

Nad moją głową przepływają chmury atramentowego dymu, który ucieka z ogromnych kominów wyrastających z równie wielkich fabryk, gdzie wytwarza się pokraczne maszyny zastępujące nie tylko nasze mięśnie, ale także umysły. Nie mogę pozbyć się wrażenia, że znajduję się w klatce, której ściany tworzą smog, betonowe mury i ludzka bezradność. Spoglądam na posępne twarze niedobitków, włóczących się po zatłoczonych ulicach i przesiąkających odorem bezczynności oraz zatracających się w płonnych myślach podyktowanych im przez skorumpowane stacje ultraprzekazu. Ten widok rodem

z późnonocnych koszmarów za każdym razem sprawia, że krew zamarza w moich żyłach,

a powieki nie chcą się ponownie unieść, żeby odsłonić świat pozbawiony podstawowej cząstki człowieczeństwa – wolności. Niestety, nie umiem iść przez życie z zamkniętymi oczami.

Złowróżbny dźwięk syren sprawia, że zeskakuję na wąski chodnik ze schodów magazynu służącego nam za podziemną bibliotekę i ukrywam tożsamość w głębi kaptura. Cyklicznie powtarzające się błyski żółtawego światła utwierdzają mnie w przekonaniu, że znów nie dane mi będzie doświadczyć względnie spokojnego wieczoru. Natarczywa obecność moich myśliwych staje się coraz bardziej wyczuwalna, więc muszę działać. Zrywam się do biegu, wykorzystując resztkę sił pozostałą w nogach i jednocześnie czuję, jak zmęczenie nieubłaganie paraliżuje każdy mięsień mojego i tak wątłego ciała. Słyszę swój niespokojny oddech, który przyspiesza, kiedy powietrze gęstnieje i nabiera wyższej temperatury. To musi zwiastować nadejście kruczego deszczu, stwierdzam w myślach i się nie mylę. Spadające z nieba hebanowe krople do żywego palą moją skórę na nogach i ramionach, nawet mimo warstwy przylegających ubrań. Syczę z bólu, kiedy chemikalia osadzają się na rzęsach i dostają do oczu. Przez moment jestem zmuszona brnąć przed siebie po omacku, modląc się, abym nie wpadła na żadnego Bezsiła, kiedy będę przecierać podrażnione spojówki.

Od przeszło dwóch tygodni nie miałam na odetchnięcie chwili dłuższej niż kilka godzin. Jednak nie mogę się zatrzymać, jeszcze nie teraz. Mam powód, żeby biec. Moją motywacją w tych, tak zwanych, "sytuacjach bez wyjścia" często stają się słowa starego mentora, że staliśmy się słabi, dlatego, że każdego dnia ludzkość jest niszczona od środka przez tę pasywność i niezdolność do przeciwstawiania się mechanicznej tyranii.

Największą zmorą współczesnego świata wcale nie jest, jak by się mogło przekupionym dziennikarzom wydawać, zanieczyszczenie powietrza czy chwiejący się system władzy

i wybuchające jedna po drugiej nieudane rewolucje. Od kiedy nauczyliśmy maszyny myśleć za nas i w pełni podporządkowaliśmy im życie, straciliśmy nasze człowieczeństwo, pierwiastek, który odróżniał nas od reszty bezimiennej masy wszechświata. Teraz snujemy się jak widma po tym nieludzkim świecie i, milcząc czekamy, aż coś lub ktoś wyrwie nas z marazmu.

Na całe szczęście są tacy jak ja, wyjęci spod prawa buntownicy, którzy walczą w obronie tego, co czyni nas ludźmi. Trudno uwierzyć, że w królestwie niekończących się ciągów absurdalnych przepisów i uaktualnianych na bieżąco serwerów jest miejsce dla nowych pomysłów i pasji. Jednak nasze istnienie jest tak pewne, jak słońce wschodzące po mroku nocy. Jest nas wprawdzie niewielu, lecz stopniowo rośniemy w siłę. Wystarczy, że kolejne na pozór szare osoby posłuchają głosu ukrytego w głębi duszy, nabierając tym samym własnej inicjatywy i zyskają neonowe barwy w szklanych oczach świata. To, w przeciwieństwie do zarzutów ze strony władz, jest naszą jedyną zbrodnią; namawiamy ludzi, by odważyli wyrwać się spod jarzma propagandy i pokazali się z niepowtarzalnej strony. Bycie nieprzeciętnym nigdy nie było drogą usłaną różami, ale wolność słowa od niepamiętnych czasów stanowiła bezcenny towar. Nasi przodkowie doskonale o tym wiedzieli, lecz nadchodzące pokolenia przypięły ich wielkiej idei łatkę byle frazesu, za co dzisiaj my musimy pokutować.

Obecnie tę szczątkową niezależność jednostek próbują także zniweczyć pilnujące na ulicach "ładu" stwory nazywane przez nas Bezsiłami, które mają bardzo proste zadanie – pozbywać się wichrzycieli. Nikt tak naprawdę nie wie, skąd przybyły te istoty, ale nie to stanowi najważniejszy przedmiot rozważań na temat Bezsiłów. Nasze zrujnowane społeczeństwo od lat toczy plaga niemocy, którą przywlekły ze sobą te cieniste potwory. Nikt do końca nie jest pewny, jakie kary obowiązują za mącenie teoretycznego porządku miasta, bo ci, którzy dali się złapać nigdy nam o tym nie opowiedzieli, ponieważ wrócili zmienieni, jakby niewidzialny kaganiec zamykał im usta. W celu jeszcze większego obrzydzenia ludziom samodzielnego myślenia, od lat na stosach opinii publicznej pali się nieprzeciętnie groźnych idealistów, którzy przejawiają swoistą indywidualność i chęć do działania. To wszystko sprawia, że niewiele osób pragnie przekonać się na własnej skórze o granicy owego "wichrzycielstwa". Jednak nieprawdą jest, że nikt tego nie próbuje. Nasi nieprzyjaciele nie wiedzą, że na nadzieję nie ma lekarstwa. Wiara w lepsze jutro nigdy nie umiera, a my trwamy w ukryciu razem z nią, zbierając siły, by wkrótce odrodzić się z płomieni, niczym feniks z legend naszych przodków.

Na ziemię sprowadza mnie rzeczywistość, która zazwyczaj nie lubi, gdy się o niej zapomina. Po swojej lewej z każdym krokiem słyszę wyraźniej raniący uszy warkot silników i tępe odgłosy narzędzi uderzających w metal. Bez zastanowienia kieruję się w przeciwną stronę, byle dalej od zgiełku maszyn. Skręcam w wąskie przejście między ciemnymi, wysokimi budynkami, pełna nadziei, że i tym razem uda mi się umknąć przed Bezsiłami bez szwanku. Nagle wypadam na jasną, ruchliwą ulicę, rojącą się od nich. Rozglądam się dookoła i spostrzegam co najmniej siedem stworów, które twardo stoją na ziemi w swoich ciężkich buciorach. Czarne, błyszczące kamasze to jedyny element, który ludzki wzrok jest w stanie zarejestrować w sylwetkach Bezsiłów, reszta ich ciała jest zazwyczaj rozmyta, jakby patrzyło się na smolisty dym

z kominów fabryk lub mętne krople kruczego deszczu. Tylko dwie żółte lampki świecące gdzieś u szczytu bezkształtnej masy zdradzają, w którą stronę skierowany jest ich wzrok. Kiedy staję przed nimi zupełnie bezbronna, niemal od razu każdy Bezsił nieruchomieje i przenosi swoje puste ślepia na moją bladą z przerażenia twarz. Nie dziwi mnie, że wyczuwają mój zapach, podobno oni umieją rozpoznawać intencje, więc my – niepohamowani myśliciele, musimy pachnieć specyficznie.

Nie czekając na reakcję widm, desperacko rzucam się w stronę otwartej studzienki. Tam na pewno ich zgubię; mapę kanałów burzowych znam jak własną kieszeń, bo często są jedyną drogą ucieczki, kiedy wszystko inne zawodzi. Schodzę szybko i nieostrożnie po śliskiej od deszczu drabince, co musi skończyć się upadkiem. Kto by pomyślał, że te ochraniacze na kolana, które moi przyjaciele kazali mi nosić, jednak się do czegoś przydadzą. Udaje mi się zgrabnie podnieść i prawie natychmiast powrócić do biegu. Po raz pierwszy ratowałam się w ten sposób, kiedy straż miejska przyłapała mnie na "nielegalnym zgromadzeniu", gdzie odważyłam się wyobrazić sobie świat lepszy niż to, co oglądałam za oknem bloku, w którym przeczekałam całe życie. Wtedy było tam wielu ludzi, którzy, tak jak ja, nie chcieli dłużej ulegać i biernie obserwować, jak maszyny powoli duszą nasze opadające z sił społeczeństwo, dręczone dodatkowo przez Bezsiły. Nie mieliśmy żadnych liderów, tylko siebie nawzajem, dlatego czuliśmy ze sobą nierozerwalną więź poglądów i serc. Już wtedy byłam zmęczona ciągłym ignorowaniem głosu w mojej głowie, który nie zgadzał się z tym, co dzieje się wokół mnie. Nigdy wcześniej nie widziałam tych ludzi, a oni chcieli tego samego – odważyć się zabrać głos, dlatego wyprostowana stanęłam po ich stronie.

Z rozpamiętywania przeszłości wyrywa mnie kolejny powrót do bolesnej rzeczywistości. Momentalnie opadam z wszystkich sił, kiedy lodowata, szorstka dłoń oplata się wokół mojego gardła. Boję się, że wytrącona z równowagi, niechybnie skończę na betonowym podłożu z roztrzaskanymi kośćmi, jednak napastnik dysponuje nadzwyczajnie silnym uściskiem. W mgnieniu oka oceniam, że moją jedyną szansą na uwolnienie się od tego strażnika narzuconego porządku jest wbicie paznokci w jego przedramię. Na pewno nie uda mi się go

w ten sposób zranić, ale liczę, że wykorzystam element zaskoczenia do ucieczki. Ku mojemu bezmiernemu przerażeniu, po zamachnięciu się, trafiam tylko na zimne powietrze. Czuję jak moje powieki mimowolnie się zamykają, na co rozpaczliwie nie chcę pozwolić, kończyny wiotczeją w zastraszającym tempie. Jedynie serce wciąż kołacze się w piersi, jakby myślało, że jest silniejsze od reszty zniewolonego ciała.

Po policzkach spływają ciepłe łzy, kiedy dociera do mnie, że nawet nieugięta wola walki nie zawsze wystarcza w starciu z rzeczywistością. Chcę wołać o pomoc, ale głos zanika w mojej krtani. Więc jednak mają moc, by nas uciszyć, myślę, rezygnując już ze stawiania oporu. Mimo że jestem sparaliżowana świadomością porażki, nagle ogarnia mnie niespodziewany spokój. To nic, że mi się nie udało. Są przecież inni, dziesiątki, a nawet setki buntowników, którzy nie pozwolą się tak łatwo złamać Bezsiłom i staną z nimi do nierównej walki, także w moim imieniu. Oni dadzą radę postawić się tyranii, która zniewala tysiące i nasze marzenia o lepszym świecie kiedyś się spełnią. W to nie wątpię. Może nie uda mi się dotrwać do chwili naszego triumfu, ale nikt nie odbierze mi nadziei, którą żyłam przez te wszystkie lata.

Zanim w moim umyśle nastanie upiorna ciemność, a melodia, która grała tam jeszcze, odkąd moje oczy oglądały wnętrze kołyski – ucichnie, udaje mi się usłyszeć parę słów, przesyconych palącą nienawiścią, która mimo wszystko, nie może dać im nade mną przewagi:

– Wolność to tylko hologram w twoim żałosnym świecie, człowieczyno.

Zdobywam się jeszcze na kpiący uśmiech w ich stronę, bo wiem, że Bezsiły nie dadzą rady nas powstrzymać, gdy będziemy działać wszyscy razem. Gra się jeszcze nie skończyła, mimo że tak to wygląda. Moi przyjaciele idą po zwycięstwo.

Ciemność nie jest już taka straszna...

Literacki Laur Arbuza Pokaż galerie

Pin It


TIT - Tomaszowski Informator Tygodniowy
Agencja Wydawnicza PAJ-Press

ul. Długa 82
97-200 Tomaszów Mazowiecki,
tel. 44 724 24 00 wew. 28 (biuro ogłoszeń)
tel. kom. 609-827-357, 724-496-306

WYRÓŻNIONE

Z nadejściem ciepłych dni na ulicac...

Budynek po dawnym Przedszkolu nr 3 ...

Gmina Rokiciny Siedemset złotych m...

W Chociwiu (gm. Czerniewice) w ogni...

Jeszcze raz przekonaliśmy się, że n...

W ostatnich dniach kierowcy musieli...

W minionym tygodniu na tomaszowskic...

Dwa lata temu Roland Cieślak był se...

W środę, 24 kwietnia, odbyła się se...

Zwołała ją Rada Gminy Lubochnia 23 ...

NAJNOWSZE

Budynek po dawnym Przedszkolu nr 3 ...

W środę, 24 kwietnia, odbyła się se...

W Chociwiu (gm. Czerniewice) w ogni...

Gospodarka nieruchomościami w Tomas...

...to tylko jeden z "subtelnych, ni...

Niewiele jest w Tomaszowie dzielnic...

Są w Tomaszowie ulice, które przypo...

Jeszcze raz przekonaliśmy się, że n...

Ciekawą ofertę przygotowało dla tur...

Witacz to znak ustawiany przy wjeźd...

 

Stan jakości powietrza według Airly
TOMASZÓW MAZOWIECKI