26 maja 1972 r., w przeddzień swoich 21. urodzin, zginął tam st. kpr. pchor. Jan Wilk. Pamięć o nim nie umarła dzięki pani Janinie oraz jej córce i wnuczce.
Samolot TS-11 Iskra pochodził z lotniska w jednostce wojskowej w Nowym Glinniku. Pilot st. kpr. pchor. Jan Wilk (jeszcze student Wyższej Oficerskiej Szkoły Lotniczej w Dęblinie) odbywał lot szkoleniowy. Miał już doświadczenie na podobnych maszynach, w których za sterami w powietrzu spędził prawie 24 godziny.
Runął na ziemię i stanął w płomieniach
Feralnego 26 maja wystartował około godz. 11.30 do szóstego tego dnia samodzielnego lotu po kręgu. Wykonywał manewry w powietrzu. Podczas jednego z nich samolot nagle zaczął tracić wysokość. Pilot próbował ratować sytuację. - Samolot wpadł w korkociąg. Zaczął spadać, wykonał jeszcze obrót i z wysokości około 80 metrów runął na ziemię. Pamiętam tamten dzień, byłam wtedy dzieckiem, ale ten widok mam do dzisiaj przed oczami. Do katastrofy doszło na polu niedaleko naszego domu, pod lasem od strony Konewki (około 4,5 km od lotniska, z którego wystartował samolot - przyp. red.) - wspomina tamte tragiczne zdarzenia Danuta Miniak.
Samolot stanął w płomieniach. Miejscowi próbowali ratować pilota, ale było już za późno. Samolot uległ całkowitemu zniszczeniu Były też obawy, że na pokładzie może być amunicja. Za chwilę na miejscu pojawili się żołnierze i otoczyli cały teren. Była to pierwsza katastrofa na samolocie TS‐11 w tej jednostce, dlatego też wszyscy przeżyli ją bardzo boleśnie. Szczególnie najbliżsi pilota.
Babica przyjęła do siebie
Jan Wilk pochodził z miejscowości Rogi niedaleko Krosna. Był wychowankiem Aeroklubu Podkarpackiego, w którym ukończył LPW 1 (szkolenie szybowcowe) i LPW 2 (szkolenie samolotowe na TS‐8 "BIES"). W październiku 1969 r. rozpoczął studia w Wyższej Oficerskiej Szkole Lotniczej w Dęblinie. Tragiczny lot miał miejsce podczas praktyk lotniczych w 66. pułku lotniczym.
Na miejsce katastrofy przyjechała zrozpaczona rodzina. Zaopiekowała się nimi Janina Bińczyk - mieszkanka Królowej Woli, która zabrała ich do swojego domu. - Babcia podeszła do zapłakanej matki pilota i jego najbliższych. Zabrała ich do swojego domu i poczęstowała. Wtedy była bieda, ale podzieliła się tym, co miała. Od tamtego czasu mamy kontakt z rodziną Jana Wilka i pielęgnujemy pamięć o nim. Po śmierci babci zajmujemy się tym razem z mamą (Danutą Miniak - przyp. red. ) - mówi Katarzyna Miniak.
Zawsze będziemy pamiętać
Prochy pilota złożono w mogile w miejscu katastrofy (ma też nagrobek w rodzinnych stronach w Miejscu Piastowym niedaleko Krosna). Nad lasem w Królowej Woli (niedaleko drogi prowadzącej do Konewki) postawiono pomnik z kamienia, o który dbają panie Danuta i Katarzyna. - Ma to do siebie, że nasiąka wodą, chłonie wilgoć i porasta mchem. Co roku na wiosnę po wyschnięciu czyścimy go i odnawiamy. Właściwie szorujemy starą farbę i malujemy od nowa. Pomógł nam tata. Ostatnio wystąpiliśmy o wsparcie do gminy Inowłódz. Dzięki przyznanym środkom na 50-lecie katastrofy pomnik wygląda jak należy. Chociaż żeby to miejsce wyglądało godnie, to trzeba jeszcze trochę pracy i pieniędzy - mówi pani Katarzyna.
- 26 maja przyjadą tutaj członkowie rodziny pilota, będą przedstawiciele gminy, wojska i nadleśnictwa. Najpierw będzie msza święta w kościele polowym w Spale o godz. 15.00, a później uroczystości w miejscu katastrofy. Nasza rodzina pamięta o Janie Wilku od 50 lat. Chcielibyśmy, żeby nadal tak było. Byłoby dobrze, gdyby nadleśnictwo zrobiło ścieżkę rowerową do miejsca pamięci, bo wiele osób w ogóle nie wie, że takie wydarzenie miało miejsce - dodaje pani Danuta.
ag