To już rok, jak Ukraina walczy o swoje i nasze istnienie.
Poznaliśmy się rok temu, w czasie gdy tysiące Ukraińców uciekało do Polski przed wojną, a tysiące Polaków śpieszyło im z pomocą. Była niedziela. W naszym domu gwarno jak w ulu. Nieustannie wydzwaniające telefony, na ekranach laptopów strony z rozkładami jazdy pociągów, autobusów, z bazami danych organizacji pomocowych. Wśród telefonów ten jeden - Bogdan Smolarek pytał, czy nie możemy pomóc w przetransportowaniu kobiety z dwójką dzieci z Lublina do Tomaszowa. - Ma na imię Irina - powiedział.
Nagle okazało się, że są trzy Iriny. Po kilku nerwowych telefonach dowiedzieliśmy się, że te dwie jakoś sobie poradziły. Została "nasza". Szybkie ogarnięcie kolejowych połączeń, przekazane moim ułomnym rosyjskim dane i ruszyli w drogę. O północy wysiedli z pociągu w Koluszkach. Młoda kobieta, kilkuletnia dziewczynka i nieco od niej starszy chłopak. Zamieszkali w COS-ie. Dzieciaki błyskawicznie się odnalazły. Nawet zaczęły trenować wspólnie z przebywającymi w Spale młodymi ukraińskimi sportowcami. Irina pod uśmiechem skrywała coraz bardziej doskwierającą jej tęsknotę za mężem, za rodzicami, za domem...
- Andriej, wracamy na Zaporoże - powiedziała w środku lata. U nas już spokojnie. Wiedziałem, że nie ma sensu przekonywać, by zmieniła decyzję.
Pierwszy telefon - na ekranie twarz szczęśliwej, radosnej kobiety. - Nareszcie jesteśmy w domu!
Często rozmawiamy. Nie muszę czytać, co dzieje się w Ukrainie, jak sytuacja na froncie. Twarz Iriny mówi wszystko. Początkowo o przelatujących gdzieś wysoko nad głowami rakietach mówiła jakby od niechcenia. Później z coraz większą obawą.
Kolejny telefon. - Andriej, jesteśmy w Kijowie. U nas zrobiło się bardzo niebezpiecznie. Dzień później Rosjanie przypuścili największy atak rakietowy na Ukrainę. W blok, tuż obok tego, w którym zamieszkali, uderzył dron.
Na ekranie wychudzona, zmęczona twarz. - Przenosimy się na Zakarpacie, do rodziny. Tam jest jeszcze spokojnie. Po jakimś czasie kolejny telefon. Roziskrzone oczy, promienny uśmiech - Nasi ich pogonili. Możemy wracać do domu.
Uczę się od niej tej wojny. Uczę się, tak jak jej dzieci, rozpoznawać po dźwięku rodzaj przelatujących nad głowami rakiet. Wiem, że jak w nocy trudno spać, bo jest głośno, to znaczy, że będzie lepiej, bo ukraińskie czołgi jadą na wschód, wiem, że jak na niebie nie ma "kresek", to jest dobry dzień. Wiem także, że znów się spotkamy. Wiem, że tak będzie, bo ten koszmar musi się skończyć.
and