Piątek, 3 maja 2024, Imieniny: Jaropełka, Marii, Niny

pioroKatarzyna Dąbek


(godło: Katarzyna Anna)

III Liceum Ogólnokształcące im. Adama Mickiewicza

w Katowicach

 

 

Nowy Jork

Tego ranka widziałem, jak biegnie. Jego wzrok nie umiał skupić się na żadnym punkcie, a myśli kłębiły się w głowie i każda próbowała przekrzyczeć inną. Skręcił w Fulton Street, gdy już brakowało mu tchu. Z każdym krokiem wzrok się skracał, aż w końcu patrzał jedynie na zegarek, byle tylko zdążyć.  

Ominął tłum ludzi i zbiegł w dół po schodach, by dostać się na stację metra. Po weekendzie zawsze widział mnóstwo śmieci na ulicach, puszki i gazety leżały wszędzie, a odór unosił się w powietrzu już od samego rana. Na stacji metra kilkoro mężczyzn i kobiet leżących na poszarpanych kartonach w przemoczonych brudnych ubraniach prosiło go o pieniądze, jednak jego pociąg już nadjeżdżał, więc nawet się nie odwrócił.

- Przepraszam bardzo, która godzina? - spytał bezimienny głos.

Nawet nie wiedział, choć była to jedyna rzecz, na której się skupiał. Gdy wszedł do metra, próbował złapać oddech, poprawił marynarkę i zaczął wpatrywać się w telefon pustym spojrzeniem, udając, że w końcu jest poważny, choć dla mnie od zawsze wyglądał śmiesznie. Wysiadł pięć stacji dalej, już na Manhattanie i wychodząc spod ziemi, myślał, jak bardzo się nienawidzi.

Obserwowałem go codziennie, wszędzie gdzie tylko się pojawił, ja stałem tuż za nim, jeden, może dwa kroki dalej, ale on zawsze był zbyt zajęty, żeby mnie zauważyć. Nie chciał patrzeć, nie chciał myśleć, nie chciał zatrzymać się choć na chwilę, by zauważyć kogokolwiek. Smutne, prawda?

Tego samego wieczoru widziałem ich śmiech, słyszałem ich głośne rozmowy, gdy alkohol już zamroczył ich umysły w jednym z barów w Lower East Side. Z daleka można by było przypuszczać, że dobrze się bawią i zapewne tak było. Muzyka grała głośno, a oni swoje najpiękniejsze lata mieli dopiero przed sobą, dlatego co wieczór urządzali przyjęcia, pili i żyli, jakby jutra miało nie być. Kiedyś byłem pewny, że ta historia jest właśnie o nich, jednak później zorientowałem się, że w życiu bardziej się nie myliłem.

Chłopak właśnie świętował, przyjechał z małego miasteczka w Meksyku, bo nigdy nie przepadał za drewnianym domem i biedą, którą spotykał każdego dnia. Całe życie szukał wrażeń, historii, którą mógł nazwać swoją, wielu barw i świateł, dlatego myślał, że znalazł się w idealnym miejscu  -  mieście, które nigdy nie zasypia i w którym nie da się niczego przegapić.

- To gdzie idziemy później? Do ciebie czy do mnie? - powiedziała z łamanym akcentem Szwedka o złotych włosach i błękitnych oczach, wtulając się w jego ramię. Mówiła po cichu, jednak nie miało to nic wspólnego z szeptem.

Wszyscy siedzieli w ich ulubionym miejscu, gdzie przychodzili prawie każdego wieczoru, przy stoliku, który zawsze wybierali, ale tak naprawdę żaden z nich nawet nie miał pojęcia, co tak naprawdę należy do niego. Nie czuli nawet, że sami są sobą.

Każde z nich przyjechało z innej strony świata, każde z nich nazywało inne miasto "domem", ale nigdy nie spojrzeli na mnie, na zawsze byli obcy, chociaż też siedziałem w tym barze każdego wieczoru, też z nimi piłem i też się z nimi śmiałem... i być może właśnie dlatego byłem tak niewidzialny w zgiełku ich żyć, bo w końcu tak wiele się działo. Nie chciałem przeszkadzać. 

Miałem za to ich, spokojnych mieszkańców Trzeciej Alei na wschodnim Harlemie. Ich mieszkanie było małe, jednak pełne wspomnień, także i tych związanych ze mną. Oni używali wielkich słów - mówili, że mnie kochają, że nie mogą się napatrzeć, jednak ja wiedziałem, że nigdy nawet nie spojrzeli choćby na sekundę.

Ona zawsze chciała mieć dzieci, on też, ale życie ułożyło się inaczej, więc przez całe lata byli sami. Budzili się każdego ranka i zasypiali każdego wieczoru, chodzili na długie spacery w Central Parku i na zakupy do pobliskiego sklepu, bo córka właściciela zawsze przypominała jej siostrę, która dawno już odeszła. On zawsze rano kupował gazetę, żeby wiedzieć, co dzieje się wokół nich (przynajmniej z pozoru), a ona, podlewając pelargonie na balkonie, cicho rozmawiała z sąsiadką.

- Dzień dobry! Jak pięknie dziś wyglądasz. Jak ci mija dzień? – mówiły przyjaciółki

z dawnych lat, bo nigdy nie przestały być życzliwe.

Dni mijały, tak samo lata, a oni ciągle powtarzali, jak ten czas szybko leci i nigdy nie zapomnieli dodać, że ja w ogóle się nie zmieniłem.

To prawda, wciąż pozostałem taki sam, ciągle witałem się z nimi na ulicy w piękne słoneczne poranki, wciąż przychodziłem na kawę i uczestniczyłem w długich dyskusjach. Znałem każdą ich historię, nauczyłem się każdego zwyczaju i dziwactwa, wiedziałem też zarówno o najmniejszych tajemnicach, jak i największych oczywistościach. Należałem do nich, byłem dla nich niczym dom, który znali od zawsze, a oni dla mnie przyjaciółmi, których powinno nazywać się prawdziwymi... jednak wciąż nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że jestem tylko codziennością, zwykłą rutyną, może nawet obowiązkiem.

"Kocham cię" z ich ust brzmiało tak nieszczerze... jakby mówili to z przymusu lub grzeczności, bo zbyt długo się znamy. Byłem ich powietrzem - niby niezbędny, niby najważniejszy, a jednak przezroczysty, tak bardzo niewidzialny - więc nietrudno było mi przyznać, że dla mnie niczym nie różnili się od innych.

Powiedzielibyście, że narzekam, że powinienem był przywyknąć, że ciągle byłem niezadowolony. Jednak ja nigdy was nie słuchałem, bo zawsze przychodził taki dzień, kiedy zjawiała się ona... a ona była bardziej wyjątkowa niż każdy z was.

Od kiedy pierwszy raz mnie ujrzała, a ja ujrzałem ją, nigdy nie odważyłbym się nawet tak o niej pomyśleć, nigdy nie powiedziałbym, że jest zwyczajna, ponieważ to słowo brzmiało jak największa obelga i ani trochę do niej nie pasowało.

Była młoda i piękna, nigdy nie zastanawiała się, co będzie dalej. Od pierwszego spojrzenia pozwoliła mi się prowadzić, chciała oddać się wyłącznie mnie. Przyjechała tak pełna idei, tak pełna uczuć, których desperacko pragnąłem każdego dnia. Choć była tylko człowiekiem, patrzała na mnie tak pięknie... Każda niedoskonałość, każdy mankament był dla niej szczery, a więc dobry. Nigdy o nic nie prosiła ani nie chciała żadnej zmiany.

Prawdą jest to, że widziałem to spojrzenie wiele razy, ale za każdym razem, gdy je dostrzegałem, momentalnie zapominałem o innych, bo dla niej nie byłem zmęczeniem, nie byłem codziennością czy odskokiem od rzeczywistości. Wiedziałem, że dla niej byłem wszystkim i gdy znów słyszałem ten słodki głos, który powtarzał:

- Jak to pięknie jest być tobą... Zastanawiałeś się kiedyś nad tym?

...nie mogłem robić nic więcej tylko słuchać, podziwiając każde jej słowo jak najcenniejszy skarb.

Wtedy dla wielu mogłem być niewidoczny, mogłem być mgłą i wiatrem, którego nigdy nie dostrzegą, bo w jej oczach byłem całym niebem i całym światem. Błyszczałem jak tysiące gwiazd, które widziała każdego dnia w każdym moim odbiciu. Była mi wdzięczna, jednak to ja każdego dnia dziękowałem za najmniejszą zmianę, jaką ze sobą przyniosła, delikatnie, ale i niespodziewanie, jak pierwszy grudniowy śnieg. Dawała mi jedyne rzeczy, które potrafiły mnie zaskoczyć, które sprawiały, że żyję.

Choć byłem w nich wszystkich (w biednych i bogatych, starych i młodych, w tych, którzy patrzyli na mnie z nadzieją i tych, którzy każdego ranka budzili się z rezygnacją, w ludziach, których twarze rozświetlałem zachwytem czy w tych, w których budziłem jedynie odrazę), choć każdego dnia widziałem nowe spojrzenia ludzi z tak wielu miejsc na ziemi, którzy próbowali nazwać mnie domem, to nigdy nie przestałem marzyć o niej, bo wiedziałem, że to ona błyszczy jaśniej niż wszystkie moje światła, które palą się po zmroku.

Dlatego czekałem. Czekałem z każdym dniem, żeby znowu zjawił się ktoś podobny do niej albo nawet ona sama. Czekałem, żeby kolejny raz we mnie to dostrzegła, żeby dostrzegła mnie takim, jakim naprawdę jestem i zawsze byłem.

Tamtego wieczoru przechadzałem się po ulicach, choć tak naprawdę robiłem to zawsze - w chłodne zimowe poranki, ciepłe, letnie popołudnia i deszczowe, jesienne wieczory. Czasami zatrzymywałem się, żeby popatrzeć, innym razem biegłem tak, jak wszyscy inni. Byłem każdym z nich i nikim. Nie miałem ciała ani głosu, mimo że każdy z pozoru mnie dostrzegał. Miliony ludzi, tysiące połączonych ze sobą historii i ja, zawsze gdzieś między wierszami. Byli przekonani, że widzą, mieli pewność, że słyszą, ale nikt tego nie robił.

Aż w końcu, niby przypadkiem, znowu zjawiała się ona... a ona potrafiła patrzeć

i słuchać jak nikt dotąd.

Pin It


TIT - Tomaszowski Informator Tygodniowy
Agencja Wydawnicza PAJ-Press

ul. Długa 82
97-200 Tomaszów Mazowiecki,
tel. 44 724 24 00 wew. 28 (biuro ogłoszeń)
tel. kom. 609-827-357, 724-496-306

WYRÓŻNIONE

Zapowiada się piękna majówka na wod...

65-letni letni mężczyzna wracał do ...

Mowa o zdjęciu Andrzeja Święsa, jed...

Piłka nożna w III lidze. W sobotę L...

Paliły się sadze w kominie, nieużyt...

Pool-bilard po tomaszowsku Do rozg...

- mówi st. bryg. Marcin Dulas, kome...

Potrącenie pieszego przez pojazd ko...

W ubiegły czwartek, 25 kwietnia, od...

Naradę zwołano 24 kwietnia. Rada...

NAJNOWSZE

Samorządy pozyskały na nie dotacje ...

Majówka, a tuż za nią długi weekend...

Zapowiada się piękna majówka na wod...

Powiat tomaszowski zarządza drogami...

Sprinterska kadra narodowa łyżwiarz...

Faza play-off w Tauron 1. Lidze na ...

W połowie kwietnia w Sierakowie zos...

Pool-bilard po tomaszowsku Do rozg...

Piłka nożna kobiet Rozkręcają się ...

W piotrkowskiej klasie okręgowej ro...

 

Stan jakości powietrza według Airly
TOMASZÓW MAZOWIECKI